Formalnie: M.Zuiko
Digital ED 17 mm 1:1.2 PRO. Lubię tę ogniskową. Dawniej w wykonaniu
mikroskopijnego obiektywu 17/1.8, ale gdy Olympus wypuścił superjasne f/1.2, pomyślałem,
że dlaczego nie? Gabaryty już nie te, ale ponad działka przysłony jaśniej
kusiła. Wziąłem więc go na warsztat.
No właśnie, on naprawdę jest taki wielki? I tak i nie.
Założony do któregoś PENa E-PL, rzeczywiście przerośnie go. Ale już z OM-D nie,
zwłaszcza gdy jest to „jedynka”, wyposażona w porządny uchwyt. Co prawda, ze
względu na długość, obiektyw bardziej wygląda na portretówkę, ale to cecha
wielu współczesnych, jasnych szkieł szerokokątnych. A grip aparatu powoduje, że
zupełnie nie czujemy niemal 40 dekagramów masy obiektywu. Żeby dopełnić formalną
prezentację: długość to 87 mm, średnica 68 mm, gwint mocowania filtrów ma
średnicę 62 mm.
Wytęż wzrok i spróbuj
rozróżnić trzech olympusowskich muszkieterów jasności f/1.2: M.Zuiko PRO 17, 25
i 45 mm. Niełatwo, co? Mają one bardzo podobne wymiary i kształty. Na tyle, że
mając je wszystkie w torbie i wyciągając na ślepo, łatwo o pomyłkę. Ba, nawet
gdy je widzimy, nie możemy być pewni, że wyciągniemy ten, który potrzebujemy.
Warto pomyśleć o oznaczeniu ich, na przykład kolorowymi opaskami, najlepiej o różnej
fakturze, by nie pomylić się również na macanego.
Korzystając z okazji, że widzimy wszystkie trzy M.Zuiko
f/1.2., od razu zapowiem, że wkrótce po „siedemnastce” biorę się za testy
pozostałych dwóch.
Co jeszcze widać i czuć na zewnątrz „siedemnastki”? Czuć
głównie metal, bo plastikowy jest praktycznie tylko wąziutki pasek z przodu
obiektywu, ten z bagnetowym mocowaniem osłony przeciwsłonecznej. Mocowaniem
popartym dwoma zatrzaskami, wymagającymi naciśnięcia obu dla zdjęcia osłony.
Nie ma więc obaw o trwałość tego połączenia.
Bagnetowe mocowanie obiektywu
oczywiście jest metalowe, a otacza je gumowa, wąziutka uszczelka. Kolejne
znajdziemy przy przedniej soczewce oraz przy pierścieniu ręcznego ustawiania ostrości.
Tu mają one sporo do roboty, gdyż pierścień – tradycyjnie dla wielu obiektywów
Olympusa – przesuwa się osiowo. To oczywiście dla odsłonięcia skali odległości
i ręcznego ogniskowania obiektywu z wrażeniem, jakby obsługiwało się tradycyjnie
„manualne” szkło. Rzecz jasna to tylko wrażenie, gdyż ręczne ustawianie
ostrości i tak polega na podaniu sygnału na silnik elektryczny. Jednak jest to
wrażenie bardzo przyjemne, zwłaszcza że poparte twardymi progami na obu końcach
skali odległości. Oczywiście, jeśli sobie nie życzymy korzystać z tradycji,
możemy ostrzyć ręcznie bez cofania pierścienia, bez widoczności skali
odległości i dokonując przełączania AF↔MF na aparacie.
Automatyczne ustawianie ostrości jest bezgłośne i
szybciutkie. Czas przejścia z 1 m na ∞, którym chwali się Olympus, wynoszący
0,12 s wygląda świetnie. I choć podczas testu nie miałem możliwości zmierzyć
go, nie mam podstaw, by negować deklarowaną wartość. W praktyce
autofokus nie dawał jakichkolwiek powodów do narzekania.
Dzięki opcji ustawienia pierścienia ostrości w „tryb klasyczny”, zyskujemy
skalę głębi ostrości. Pierścień obraca się bardzo płynnie i lekko, co wcale nie
dziwi ani nie zachwyca, biorąc pod uwagę, że nie jest mechanicznie połączony z
członem optyki odpowiadającym za ustawianie ostrości. Ustawianie to oczywiście odbywa
się wewnętrznie. Dla przejechania ostrością od 0,2 m do nieskończoności, w
trybie klasycznym trzeba wykonać ćwierć pełnego obrotu pierścienia.
Świetnie prezentuje się też minimalna odległość ostrzenia
wynosząca zaledwie 20 cm. Wypada to 5 cm przed osłoną przeciwsłoneczną, więc
czasami trzeba się będzie liczyć z tym, że osłona może blokować dopływ światła
do kadru zdjęcia. Wówczas warto ją zdjąć i zyskać kilka centymetrów.
Źródło: Olympus |
A co wewnątrz obiektywu? Po pierwsze mnóstwo soczewek.
Spójrzcie na schemat widoczny poniżej. Wśród wszystkich piętnastu, mamy aż
cztery niskodyspersyjne ED (w tym jedna Super ED), jedną o wysokim
współczynniku załamania światła HR oraz dwie asferyczne. Plus rodzynek:
soczewkę ED-DSA, czyli dwustronnie asferyczną wykonaną ze szkła o niskiej
dyspersji. M.Zuiko 17 mm odróżnia się obecnością tej soczewki od pozostałych
dwóch szkieł f/1.2. Soczewki pokryte są przeciwodblaskowymi powłokami ZERO (Zuiko
Extra-low Reflection Optical) oraz wyjątkowymi – tylko dwa M.Zuiko je mają –
Z-Coating Nano. Brzmi wspaniale, ciekawe jak efekty praktyczne...
Dziewięciolistkowa przysłona aż do mniej więcej f/2.2 tworzy
niemal okrągły otwór, co pomaga ładnie oddać nieostre jasne punkty. Olympus
chwali się kulturą, z jaką ten obiektyw odtwarza elementy spoza strefy
ostrości. Jego boke określane jest w oficjalnych materiałach jako pierzaste. Gdy to wyczytałem, ciekaw
byłem co to oznacza w rzeczywistości. Zobaczymy! Kończąc sprawę przysłony dodam
jeszcze, że w trybie filmowania zmienia ona swój otwór bardzo płynnie. Dzięki
temu nie widać skoków jasności obrazu. No, prawie nie widać. Ale to tylko gdy
ręcznie zmieniamy wartość przysłony w trybie A, a na dokładkę bardzo uważnie sprawdzamy,
czy owe skoki pojawiają się na filmie.
Do testu, dla porównania,
przygarnąłem maleńki M.Zuiko ED 17 mm f/1.8 z rodziny Premium. Też metalowy,
nawet bardziej niż jaśniejszy brat, jednak ważący zaledwie 120 g, mierzący 3,5
cm długości i korzystający z filtrów 46 mm. Ma on ciut większą minimalną
odległość ogniskowania (25 cm), ale pierścień ostrości też się odsuwa, więc
mamy opcję „tradycyjnego” ręcznego ostrzenia. Optycznie znacznie mniej
wyrafinowany, ale i tak nie brakuje mu soczewek asferycznych, HR, a nawet
wyrafinowanej DSA. Ani przeciwodblaskowych powłok ZERO. Zobaczymy jak ten
„ubogi krewny” wypadnie w teście, zwłaszcza w porównaniu ze znacznie droższym
modelem.
No właśnie, ceny. Olympus w przypadku modelu z rodziny PRO,
sugeruje sklepom cenę detaliczną 6090 zł. Zaglądam do sklepów internetowych, a
tam jak pod linijkę: 6089 zł, 6089 zł, 6089 zł… W rzeczywistości płacimy trochę
mniej, gdyż aktualnie na ten obiektyw obowiązuje ośmiusetzłotowy cashback. Niemniej
to i tak sporo, nawet biorąc pod uwagę wyrafinowanie tego szkła. Z kolei model
ciemniejszy kupujemy za 2000 zł.
Tu świetnie widać różnicę wielkości obiektywów M.Zuiko 17 mm w wersjach Premium i Pro. |
Opis wyników testu zacznę od słowa z ostatniego zdania: „ciemniejszy”.
O ile? Ile światła zyskujemy kupując model PRO f/1.2 zamiast Premium f/1.8
Wiadomo, są tacy, których duży maksymalny otwór względny interesuje wyłącznie z
powodu zapewniania mniejszej głębi ostrości. Ale wielu z pewnością interesuje
również o ile mniej będą musieli podnosić czułość matrycy lub w o ile gorszych
warunkach oświetleniowych będą mogli fotografować z ręki.
Teoretycznie przysłony f/1.2 i f/1.8 dzieli 1,2 działki
przysłony. Jednak rzeczywista różnica jasności pomiędzy tymi obiektywami jest
mniejsza, wynosi ok. 0,8 działki. Wynik uzyskałem przy jak najbardziej
nienaukowej metodzie pomiaru, ciekaw jestem co powie DxO Mark lub inne portale
podające w wynikach testów wartości transmisji obiektywów. Niemniej podobnej,
mniejszej niż teoretyczna, różnicy można się było spodziewać. Niektórym
obiektywom z mnóstwem soczewek zdarzają się spore różnice transmisji światła w
stosunku do teoretycznego otworu maksymalnego. Ale w sumie nie jest źle, bo i
tak zamieniając ciemniejszego M.Zuiko na jaśniejszego zyskujemy niemal działkę
światła.
Obiektyw przy zdjęciach nocnych wręcz zachęcał do korzystania z natywnej czułości ISO 200. |
A w praktyce może i więcej. Zorientowałem się o tym, podczas
dwóch wieczorno-nocnych plenerów. Na pierwszy z nich zabrałem tylko obiektyw
f/1.8, na drugi wyłącznie f/1.2. Podczas pierwszego, by fotografując otwartą
przysłoną uzyskać w miarę nieporuszone zdjęcia, musiałem trzymać się czułości
ISO 800. Natomiast z M.Zuiko PRO, byłem tak blisko możliwości korzystania z
natywnej dla Olympusa E-M1 II czułości ISO 200, że niemal cały czas używałem
właśnie jej. I to pomimo notorycznego wykraczania czasami ekspozycji poza
regułę odwrotności ogniskowej. Oczywiście rzecz dotyczyła wyłącznie
fotografowania motywów statycznych. Gdy przejrzałem wykonane wówczas zdjęcia,
okazało się, że poruszonych jest bardzo niewiele. To rzecz jasna zasługa
skutecznej stabilizacji matrycy aparatu. Bo, dodam dla porządku, sam obiektyw
nie dysponuje systemem stabilizacji optycznej.
1/15 s z ręki i oczywiście czułość ISO 200. |
Co prawda podczas testu niestabilizowanej optyki nie mam
zwyczaju sprawdzania jak działa redukcja drgań w aparacie, ale tym razem
uczynię wyjątek, bo po prostu rzecz mnie zaciekawiła. I dobrze, że przeprowadziłem
ten dodatkowy test. Wynikło z niego, że przy fotografowaniu M.Zuiko PRO 17 mm
f/1.2 , system stabilizacji Olympusa E-M1 II usuwa rozmazania obrazu
skuteczniej niż gdy zdjęcia wykonujemy ciemniejszym M.Zuiko f/1.8.
Najprawdopodobniej przewaga ta wynika z wyraźnej różnicy ciężarów obu szkieł;
maleńki obiektyw f/1.8 łatwiej jest ruszyć niż spory, trzykrotnie cięższy
f/1.2. Różnica w skuteczności nie jest nawet duża: 4 działki czasu vs. 3,5 działki.
Przy tym, dla stosunkowo niedużych przekroczeń zasady odwrotności ogniskowej,
oba obiektywy dają podobne efekty. Jednak dla pewnych długości ekspozycji widać
wyraźne różnice. Taki, dość ryzykowny, czas 1/2,5 s oznacza 100% zupełnie
nieporuszonych zdjęć z jaśniejszym szkłem i zaledwie połowę z ciemniejszym. W
każdym razie w moich rękach.
Tak więc okazało się, że moja podświadoma chęć korzystania z
podwyższonych czułości z M.Zuiko f/1.8 i trzymanie się ISO 200 z PRO f/1.2
znalazła swoje „naukowe” uzasadnienie. A jednocześnie skuteczna stabilizacja
nadrabia to, co obiektyw stracił na transmisji światła.
Olympus, wypuszczając na rynek swoją serię trzech szkieł
f/1.2, wyraźnie ogłosił, że chodzi mu nie tylko o wysoką jasność, ale również
by zdjęcia wykonane przy maksymalnym otworze względnym prezentowały się więcej
niż dobrze. I to jest istotne novum w stosunku do chyba wszystkich obiektywów
jaśniejszych od – powiedzmy – f/1.4. One przy pełnym otworze są zaledwie używalne,
ale rodzina jasnych M.Zuiko PRO ma stać o poziom wyżej.
Jak to wygląda w teście studyjnym w przypadku testowanej
„siedemnastki”? Nieźle! Ale też dość oryginalnie. Nie spodziewałem się bowiem
przy otwartej przysłonie tak małej różnicy pomiędzy rozdzielczością środka
klatki, a brzegów. One prezentują 2700 lph, podczas gdy środek zaledwie 200 lph
więcej. Przy 20 megapikselach Olympusa E-M1 II oczekiwałem troszkę lepszego
wyniku w centrum, ale widać, że został on poświęcony dla równej rozdzielczości
w całym kadrze. Rozumiem takie podejście, choć z pewnością znajdą się też jego
krytycy. Przymykanie przysłony troszkę podwyższa rozdzielczość: do 3100 lph w
środku i 2900 lph na brzegu. Optymalne pod tym względem przysłony to f/2.8-5.6
dla środka i f/4-5.6 dla brzegów. Dalej rozpoczyna się już królestwo Pani
Dyfrakcji – jeszcze pobłażliwej przy f/8, wyraźnie mniej przy f/11, a dopiero
przy f/16 żelazną ręką ograniczającej szczegółowość obrazu. Tak w każdym razie wygląda
to na zdjęciach tablicy testowej; plener pokazuje nieco inny stan rzeczy. Nieco,
głównie przez to, że na „prawdziwych” zdjęciach brzeg kadru osiąga maksimum
szczegółowości właściwie już przy f/2.8, zresztą tak samo jak środek. Ale co
ważniejsze: nawet samiutki róg klatki, już przy f/1.2 prezentuje się wręcz
podejrzanie dobrze. Nie, nie idealnie, cudów nie ma, ale i tak osiąga wynik,
którego zupełnie nie spodziewałem się po tak jasnym obiektywie.
Kadr do testu szczegółowości obrazu dla obu obiektywów 17 mm. Wycinki poniżej. |
Obiektyw 17 mm f/1.2: środek kadru na dole, brzeg na górze. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Obiektyw 17 mm f/1.8: środek kadru na dole, brzeg na górze. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Ponieważ obiektyw z pewnością będzie używany także do filmowania, sprawdziłem jak będzie sobie radził na wymagającej, „rozciągniętej” matrycy Panasonica GH5s. Rozciągniętej ze względu na tryb Multi Aspect, wykorzystujący więcej peryferyjnych obszarów pola obrazowego obiektywu niż klasyczna matryca 4/3 cala. Efekty widać na wycinkach z klatki filmu 4K – no, po prawdzie to tylko 3,840K. Samiutkie brzegi nie zachwycają oglądane jako zdjęcia, ale na filmie raczej nie będzie to razić. No, i widać, że M.Zuiko f/1.2 PRO pracuje tu zauważalnie lepiej niż ciemniejszy braciszek.
Kadr do oceny szczegółowości obrazu na brzegu kadru. Klatka z filmu 4K kręconego Panasonikiem GH5s z matrycą Multi Aspect. Wycinek poniżej. |
Lewy wycinek pochodzi z filmu nagranego z użyciem obiektywu 17 mm f/1.2, prawy z f/1.8. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Bocznej aberracji chromatycznej jest troszeczkę, ale tylko
tyle. Można ją zauważyć przy mocnej otwartej przysłonie, tak do f/2 włącznie. Osiowa
AC występuje w ilościach śladowych, co cieszy w tak jasnym obiektywie. Nie ma
mowy o kolorowych obwódkach poza strefą ostrości. Aberrację sferyczną da się
wykryć i widać, że powoduje ona leciutkie pływanie ogniska. Ale nie na tyle, by
wymagało to jakichś specjalnych manewrów przy ustawianiu ostrości. A
jednocześnie, niepełne jej skorygowanie jest obietnicą ładnego wyglądu
szczegółów nieostrego tła.
Podobnie rzecz się ma z krzywizną pola obrazu: niby rejestruje
się ją na zdjęciach tablicy testowej, ale na „prawdziwych” już nie. Zresztą to
samo dotyczy komy (słabiutka i tylko przy otwartej przysłonie).
Z winietowaniem teoretycznie wcale nie tak pięknie, ale w praktyce często słabo to widać. Tu: otwarta przysłona, a ściemnienie naroży wcale nie razi. |
Nieco gorzej mają się sprawy z winietowaniem. Co zupełnie
nie dziwi, bo to przecież szkło f/1.2. Dziwi tylko to, że ściemnianie obrazu od
środka klatki w kierunku naroży wcale nie jest silne ani bardzo ostre, a na
dodatek daje się usunąć wcale nie tak silnym przymknięciem przysłony. Przy
otwartej przysłonie naroża są ściemnione o ok. 1 EV, sytuację bardzo poprawia już
skorzystanie z f/1.4. Pełnia szczęścia osiągana jest przy f/2.8. Jak na TAKI
obiektyw, to świetny wynik. Tradycyjnie, na zdjęciach plenerowych sprawy
wyglądają jeszcze lepiej.
Porównanie winietowania dla przysłony otwartej oraz przymkniętej do f/2.8. |
Obiektyw bardzo miło zaskoczył mnie przy zdjęciach pod
światło. Próbowałem zmusić go do obniżenia kontrastu, i nic. Próbowałem
nakłonić do stworzenia jakichś blików – nie ma mowy. Aż dziw, bo przy tak dużej
liczbie soczewek można się było spodziewać różności. A tu nie, brawo! Widać, że
wyrafinowane powłoki przeciwodblaskowe spełniły swoje zadanie.
Otwarta przysłona, słońce tuż poza kadrem. Wykonałem dwa ujęcia: jedno bez osłony przeciwsłonecznej, drugie z nią. Żadnej różnicy na zdjęciach! |
Przysłona f/8. Zero blików. |
Na koniec: nieostrości. Ciekaw byłem co oznacza to pierzaste boke. Że niby ma być łagodne,
dające przyjemniejsze efekty od neutralnego, czyli z jasnymi krążkami o
jasności równej na całej powierzchni. Olympus coś nawet napomykał o kulturze
nieostrości na poziomie obiektywów wyposażonych w element apodyzacyjny, czyli
np. STF Minolty / Sony / Laowy.
No, może aż tak pięknie to nie jest. Jednak musiałem się
mocno natrudzić, by na testowych zdjęciach wynaleźć szczególiki świadczące o
niedociągnięciu do poziomu STFów. Rzadko bo rzadko, ale Olympusowi 17 mm f/1.2
PRO zdarzało się stworzyć nerwowości w nieostrym listowiu. Jednak to, że je
wynalazłem, wynikło wyłącznie z szukania dziury w całym, bo całościowo obiektyw
w dziedzinie plastyki nieostrości wypada świetnie.
Kadr dla testu porównawczego wyglądu nieostrości na zdjęciach wykonywanych obiema "siedemnastkami". Wycinki poniżej. |
Krótko o wynikach działań konkurenta,
czyli M.Zuiko ED 17 mm f/1.8 Premium. „Studyjną” rozdzielczością prezentuje się
podobnie, może miejscami minimalnie, o 100 lph, gorzej. Plener pokazuje jednak,
że brzegami klatki nijak mu równać się z jaśniejszym bratem. Nawet po wyraźnym
przymknięciu, gdy szczegółowością ledwo dorównuje otwartemu (!) 17 mm PRO. Natomiast
jego środek kadru zupełnie nie ma czego się wstydzić. Przy otwartej przysłonie
wypada nawet lepiej niż w obiektywie f/1.2 przymkniętym do f/2.
Wyraźniej ujawnia się jednak krzywizna pola, co oznacza że
warto ustawiać ostrość bez przekadrowywania. Dystorsji brak, podobnie jak
bocznej aberracji chromatycznej. Gorzej niż w jasnym obiektywie wygląda sprawa
winietowania. Jest silniejsze, przy otwartej przysłonie sięga ponad 1,5 EV, i
wolniej ustępuje wraz z przymykaniem przysłony. Niemniej przy f/4 nie ma już
większych podstaw do narzekania. Choć idealnie nie jest nawet przy f/11. No,
chyba że skorzystamy z funkcji korekcji winietowania w aparacie. Wówczas już
przy f/2.8 problem w zasadzie znika.
Nieostrości nie wyglądają już tak ładnie jak w jaśniejszym
szkle. Różnicę na niekorzyść zauważa się łatwiej, gdy porównuje się zdjęcia z
obu „siedemnastek”. Wyraźniej widać wówczas „bałagan” w drobnych szczegółach
lub jasne otoczki na jasnych krążkach boke. Jednak i tak wcale nie jest źle.
W sumie, jakością obrazu ciemniejszy z dwóch obiektywów wypada
więcej niż dobrze, no, z wyjątkiem szczegółowości na samych obrzeżach przy
mocniej otwartej przysłonie. Jeśli szkło f/1.2 PRO jest poza naszym zasięgiem
finansowym, bez wahania sięgajcie po f/1.8 Premium. Nie zawiedziecie się.
Na koniec prezentuję zestaw zdjęć plenerowych wykonanych oboma siedemnastkami. W podpisach deklaruję wartość przysłony jeśli różni się od pełnego otworu i czułość jeśli jest inna niż natywna. Najpierw zdjęcia z M.Zuiko 17 mm f/1.2 Pro.
Teraz kolej na M.Zuiko 17 mm f/1.8 Premium.
Teatralne oświetlenie oraz korekcja -1 EV spowodowały, że czas naświetlania skoczył do 1/250 s. |
Minimalna odległość ogniskowania, otwarta przysłona. |
Minimalna odległość ogniskowania, przysłona f/4. |
Minimalna odległość ogniskowania, przysłona f/11. |
Otwarta przysłona. |
Przysłona f/2.2. |
Przysłona f/4. |
Przysłona f/8. |
Otwarta przysłona. |
Przysłona f/1.8. |
Korekcja -0,7 EV. |
Korekcja -0,7 EV. |
Korekcja -0,7 EV. |
Korekcja -0,7 EV. |
Korekcja +0,7 EV. |
Teraz kolej na M.Zuiko 17 mm f/1.8 Premium.
Czułość ISO 800. |
Czułość ISO 800. |
Czułość ISO 400. |
Czułość ISO 400. |
Czułość ISO 800. |
Spodobał mi się ten jaśniutki Olympus! No, może poza ceną. Lecz
ona niezbyt dziwi, gdy widzimy jaki obraz produkuje obiektyw. Przyzwoita szczegółowość
w rogach klatki już od otworu f/1.2, wspaniałe zachowanie się pod światło,
kultura oddania nieostrości bliska ideału – naprawdę jest co chwalić. Rozmiary,
ciężar… cóż, to już mniej. Lecz w towarzystwie Olympusów OM-D one nie
przeszkadzają tak bardzo. Wiadomo, to mocno specjalistyczne szkło. Nie dla
każdego. I nie przewidziane do masowej sprzedaży. Lecz zdecydowanie warte
pochwalenia i polecenia.
Podoba mi się:
+ szczegółowość obrazu w rogach klatki
+ zachowanie się pod światło
+ plastyka nieostrości
Nie podoba mi się:
- cena
Zajrzyj też tu:
TEST: Panasonic 200 mm f/2.8 – duża rzecz, a cieszy!
TEST: Panasonic G9: z nowym softem nowy duch. Czyżby?
TEST: Olympus M.Zuiko Digital ED 12-100 mm f/4 IS PRO. Mistrz!
TEST: Olympus 30 mm f/3.5, czyli mikre makro do Micro 4/3
TEST: Panasonic – dwa mikroszkiełka do Micro 4/3
TEST: Bliziutko ideału, czyli Panasonic Lumix G80
TEST: Para reporterskich szkieł Panasonica
Olympus E-M10 II – co nowego, co fajnego? Wrażenia ze współpracy.
TEST: M.Zuiko 14-150 II, czyli olympusowski superzoom po nowemu
TEST: Panasonic 25 mm f/1,7 – tylko pochwalić!
TEST: Panasonic GX8, daj się przetestować!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz